Eddiemu Murphy udało się zrobic najgorszy film, jaki kiedykolwiek widziałem, a przynajmniej najgorszą komedię. Przy "Norbicie" brazylijskie telenowele wydają się intelektualną ucztą, a Doda autorytetem na miarę Prof. Władysława Bartoszewskiego. Masowe hollywoodzkie produkcje z wybijanymi kolejno numerami seryjnymi zalewając ostatnio rynek nie podnoszą bynajmniej jakości kina i to nawet, kiedy ma się nadzieję na komedię w stylu "Wedding Crashers". "Norbit" to produkcja której każda minuta rozpala kinowy fotel do czerwoności tak, że natychmiast ma się ochotę wstac i wyjśc. A temperaturę słońca fotel ów osiąga gdzieś po 20 minutach filmu, potem jest już tylko gorzej. Eddie Murphy hurtowo obsadzony w filmie w 3 rolach - zapewne dla cięcia kosztów, podciął wątłe skrzydła swojej reputacji bądź co bądź dobrego komediowego aktora - wręcz klasyka gatunku - Gliniarza z Beverly Hills. Więc jeśli wybieracie się na "Norbita" weźcie pod uwagę, że tyłki moga was poważnie bolec co w przypadku facetów bedzie to solą w oku Romka G., a w przypadku kobiet... Też, bo to przecież sprzeczne z prawami natury. Jak widac - "norbit" nie jest nawet poprawny politycznie w IV RP.